Recenzja filmu Superman Jamesa Gunna – 10/10, czyli jak DC w końcu wzleciało na właściwą orbitę

Jako czterdziestoletni nerd z dekadami komiksowych doświadczeń i setkami obejrzanych ekranizacji superbohaterskich na koncie, mogę z ręką na sercu powiedzieć: Superman w reżyserii Jamesa Gunna to film, na który czekałem przez całe życie. Nie, nie przesadzam. DC w końcu dostarczyło obraz, który nie tylko oddaje ducha komiksów, ale też robi to z sercem, humorem i nieprawdopodobnym wyczuciem współczesnej narracji. Po seansie wyszedłem z kina z uśmiechem od ucha do ucha, czując się jak dziecko, które pierwszy raz zobaczyło swojego ulubionego bohatera w akcji.
Ten film to czysta radość.
Casting marzeń
Zacznijmy od rzeczy fundamentalnej – obsady. James Gunn pokazał, że ma nie tylko świetne ucho do dialogów i oko do kompozycji kadru, ale także niesamowity talent castingowy. David Corenswet jako Superman to strzał w dziesiątkę. Chłopak ma nie tylko fizjonomię Clarka Kenta (takiego, jakiego pamiętam z najlepszych komiksów), ale przede wszystkim ma tę nieuchwytną iskrę: ciepło, człowieczeństwo, odrobinę melancholii i majestat, których postać Kal-Ela wymaga. W jednej scenie potrafi być wzorem nadziei, w innej – zmęczonym życiem facetem, który po prostu chce być kimś więcej niż ikoną. Jego Superman cierpi, kocha, wątpi – jak każdy z nas. To nie bóg, to człowiek… który akurat może przenosić góry.
A reszta obsady? Świetnie dobrani, z wyczuciem i humorem. Lois Lane w wykonaniu Rachel Brosnahan? Ostra, inteligentna, z pazurem – dokładnie taka, jaką powinna być partnerka Supermana. Lex Luthor? Zimny, charyzmatyczny, ale nie przerysowany – świetny balans między klasyką a nowym podejściem. Każdy aktor wnosi coś od siebie, nie ma tu ani jednego fałszywego tonu.

Chemia jak u Avengersów, ale po ludzku
Jedną z największych obaw fanów przed premierą było to, że film zostanie przeładowany postaciami. Gang Sprawiedliwości (Justice Gang), czyli grupa superbohaterów pojawiająca się u boku Clarka, zapowiadał się na typowe „za dużo grzybów w barszczu”. Tymczasem Gunn udowodnił, że zna się na rzeczy. Każda postać ma swoje miejsce, swoje zadanie i – co najważniejsze – własną osobowość. Chemia między bohaterami to czyste złoto.
Interakcje są autentyczne, dialogi naturalne i często przezabawne, szczególnie kiedy na scenie pojawia się Guy Gardner – mój osobisty faworyt. Gunn zrobił z tej postaci komediową perełkę, nie umniejszając jej heroizmu. Guy to nie tylko źródło humoru, ale też człowiek, który zaskakująco często pokazuje serce. Każda jego scena to petarda – śmieszna, absurdalna, ale z jakimś ciepłym, ludzkim podtekstem.

Efekty specjalne klasy AAA
Na temat CGI można by napisać osobną recenzję – ale tu wystarczy jedno zdanie: to jeden z najlepiej wyglądających filmów superbohaterskich ostatnich lat. Żadne niedoróbki, żadnych gumowych twarzy. Każda scena akcji wygląda świetnie, choreografia lotów, walki w powietrzu, efekty kosmiczne – wszystko zrobione z rozmachem, ale też z precyzją. Widać, że Gunn postawił na jakość, a nie tylko efekciarstwo. Jest epicko, ale też z klasą.
Bez origin story? I bardzo dobrze!
Wielką zaletą filmu jest to, że nie dostajemy po raz enty historii o tym, jak Kal-El trafił na Ziemię. Zamiast tego Gunn inteligentnie rzuca tu i ówdzie subtelne wskazówki – jest scena z kapsułą, krótki flashback z farmy Kentów, ale wszystko to zgrabnie wplecione w akcję, bez zatrzymywania narracji. Publiczność zna już tę historię – nie trzeba jej opowiadać od nowa. Zamiast tego skupiamy się na tym, kim Superman jest teraz, a nie skąd się wziął.
Komiksowy duch w każdej scenie
Film Superman to hołd dla komiksów – i to czuć. Kadry wyglądają, jakby były żywcem wyjęte z kolorowych stron. Jest patos, ale bez zadęcia. Są onomatopeje (tak, subtelnie, ale są!), jest stylizacja, która łączy retro i nowoczesność. Nie ma tu strachu przed byciem komiksowym – wręcz przeciwnie, Gunn celebruje tę formę. To film, który mówi: „Tak, to są superbohaterowie. Tak, noszą peleryny i świecą laserem z oczu. I tak, to jest fajne.”

Humor, który działa – i nie tylko dla dzieci
Humor w Supermanie działa na wielu poziomach. Od drobnych, błyskotliwych dialogów, przez absurdalne sytuacje (dzięki ci, Guy Gardner), aż po momenty komicznego zderzenia codzienności z nadludzkimi mocami. Gunn ma doskonałe wyczucie tempa i wie, kiedy dać widzowi oddech. Sceny z Krypto, psem Supermana, to mistrzostwo samo w sobie – nie tylko zabawne, ale też urocze. I co najważniejsze: film nie zamienia się w komedię, tylko zręcznie żongluje tonacjami.
Krypto: bohater na czterech łapach
Kiedy usłyszałem, że w filmie pojawi się Krypto, miałem lekkie obawy. Czy to nie będzie zbyt infantylne? Czy nie popsuje tonu filmu? Otóż nie – Krypto to jeden z najlepszych pomysłów w tym projekcie. Sceny z nim są zarówno śmieszne, jak i wzruszające, a jego obecność świetnie pogłębia postać Clarka. Dodatkowo – i to prawdziwy fakt – po premierze filmu zanotowano wzrost zainteresowania adopcją psów w wielu miastach USA. Takie coś potrafi tylko prawdziwe kino z sercem.

Superman jako człowiek – serce filmu
Najważniejsze jednak, że Superman Gunna nie jest tylko kolejnym widowiskiem o ratowaniu świata. To film o człowieku, który chce być dobry, nawet jeśli ma siłę niszczyć planety. Clark w tym filmie nie jest tylko ikoną – jest facetem, który się boi, który tęskni, który kocha. To przypomnienie, że człowieczeństwo nie zależy od miejsca urodzenia, tylko od wyborów, których dokonujemy. I to, paradoksalnie, najbardziej uziemia tę historię.
Finał i przyszłość DCU
Ostatnie sceny filmu to emocjonalny rollercoaster – nie spoilując, powiem tylko, że tak powinien kończyć się film superbohaterski. Z nadzieją, z uśmiechem, z ekscytacją na przyszłość. Widać wyraźnie, że Gunn nie robił tego filmu w próżni. Tu jest plan, tu jest świadomość uniwersum, i jeśli reszta projektów DCU utrzyma ten poziom – Marvel będzie musiał mocno się postarać, by nadążyć.

Podsumowanie: Superman wrócił. I to jak!
Superman Jamesa Gunna to film, który daje wszystko, czego potrzebuje fan superbohaterskich historii: akcję, serce, humor i bohaterów, których naprawdę można pokochać. To także film, który rozumie, kim naprawdę jest Superman – nie tylko zbawcą świata, ale kimś, kto daje nadzieję. Po latach chaosu i niepewności DCU w końcu ma swój kompas. I nazywa się James Gunn.
Ocena: 10/10
Z czystym sumieniem. I z ogromną nadzieją na to, co przyniesie przyszłość.