Kung Fu Panda 4
Wstęp
Drodzy moi nadszedł dzień, kiedy wraz z dwoma "mężczyznami" dziewięcio i pięciolatkami wybraliśmy się, aby przypomnieć sobie przygody fajtłapowatej Pandy Po. Ciekawość ze strony szczególnie starszego Pana, fana sztuk walki była na dość wysokim poziomie, wszak niecodziennie jest szansa oglądać przygody wielkiej Pandy w nowej odsłonie, przecież od poprzedniej części minęło "zaledwie" 8 lat.
Owszem w międzyczasie powstawały mini produkcje serialowe, ale żadna z nich nie powalała swoim kunsztem. W związku z tym pełni nadziei jesteśmy w sali kinowej...i czekamy na czwartą część Kung Fu Panda. Nauczeni doświadczeniem wiemy, że zazwyczaj kolejne części znanych ekranizacji nie zawsze potrafią zachwycić widza, a wręcz często powalają bezradnością produkcji. Zobaczmy zatem jak było tym razem.
Klasyczna fabuła
W wielkim skrócie fabuła filmu Kung Fu Panda 4 opiera się, jak to w założeniu również poprzednich serii na pokazaniu ogromnej odwagi Legendarnego Wojownika Po, który jako Smoczy Wojownik walczy ze złem w dawnych Chinach. Mieszkańcy doliny o nim słyszeli, a każdy z nich chciałby poznać owego legendarnego wojownika, który obecnie para się jakże skomplikowanym zajęciem, a mianowicie otwieraniem nowych restauracji z kluskami.
Tym razem nasz główny bohater wyrusza w podróż, aby odnaleźć nowego wroga, który zagraża światu, a owym bohaterem jest Kameleona, przedstawiająca się jako: straszliwa pogromczyni gangów, władająca potężną czarną magią. Marzy, by do swej potęgi dołożyć moc kung-fu. Tłuściutkiej Pandzie w jego przygodach towarzyszy nowa postać - lisica Zhen - złodziejka. W ślad za Po ruszają jego ojcowie, którzy również przeżywają liczne śmieszne perypetie. Oczywiście jak to bywa w ekranizacjach tego typu wszystko kończy się happy endem.
Nowy główny bohater
Tak jak w poprzednich odsłonach kultowego filmu, tak i w tej części mamy do czynienia z niezliczoną ilością walk, pojedynków i pościgów, które zdecydowanie zasługują na plus, przy widzach takiej rangi jak młode pokolenie, szukające nowych walecznych trików do zabawy. Zdecydowanie słyszalnych jest dość dużo zabawnych dialogów i sytuacji, z których śmieją się wszyscy uczestnicy seansu. Na pochwałę zasługuje również świetny dubbing, który urzeka zarówno w wersji anglojęzycznej, jak i ojczystej, zaś muzyka towarzysząca fabule, a zwłaszcza cover hitu Britney Spears „Baby one more time” zaśpiewany przez Jacka Blacka, który podkłada głos pod Po świetnie wkomponowuje się w aranżację filmu. Jednak zdecydowanie muszę przyznać, że pierwsze zdziwienie po obejrzeniu całości produkcji wzbudziła we mnie postać lisicy. Nie do końca potrafię zrozumieć dlaczego scenarzyści tak dużo miejsca poświęcili nowemu bohaterowi, czyli wspomnianej lisicy Zen, nawet mogę pokusić się o stwierdzenie, że to lisica była de facto główną bohaterką, a nie wspomniana wyżej Panda Po. Pomimo nieoczywistej roli nowej bohaterki, Lisicia wprowadza ciekawe wątki, dzięki którym opowieść staje się ciekawsza, jednak w mojej ocenie nadal powinna zostać postacią drugoplanową, ustępując miejsca futrzastej pandzie.
Humor nadal na wysokim poziomie
Kung fu Panda 4 zdecydowanie ma dużo śmiesznych momentów, które były zrozumiałe nawet dla 5 latka, a bohaterowie wprowadzają nas w zwariowany humor i pozwalają pandzie się wykazać. Żarty są trafione i bawią zarówno młodszych, jak i starszych widzów. Do tego dochodzi dobrze przemyślana i nieprzewidywalna historia tej postaci, która potrafi zaskoczyć. Jednak na film trwający blisko półtorej godziny brakuje dłuższych wątków Potężnej Piątki czy Mistrza Shifu, których większa obecność wydawałaby się konieczna, w końcu to kontynuacja poprzednich części. Warto zauważyć, że wspomnianej Potężnej Piątki na próżno szukać w zwiastunach czy na plakatach promujących film, czyżby produkcja chciała się ich pozbyć?
Podsumowanie
W opinii mojej, jak i moich małych towarzyszy film spodoba się szerszej publiczności, nawet tym, którzy nie znają poprzednich części. Na pewno jest to udana kontynuacja, jednak brakuje w niej "wielkiego wow", który dało się słyszeć w poprzednich częściach. Film zdecydowanie ogląda się miło i przyjemnie, ale na przyznanie przysłowiowej 10 jednak trochę za mało, zwłaszcza jeśli w tyle głowy siedzi nam owiana sławą wytwórnią DreamWorks.