Dlaczego Man Of Steel to najlepszy film z Uniwersum DC?

Dlaczego Man Of Steel to najlepszy film z Uniwersum DC?
Spis treści:

Kiedy w roku 2013 film Zacka Snydera wchodził do kin, nikt nie spodziewał się jaki końcowy produkt otrzymamy. Wiedziałem niestety za to, iż owy film będzie porównywany do ekranizacji z roku 1978 gdzie tytułową rolę zagrał nieżyjący już Christpher Reeve. To właśnie do dnia dzisiejszego większość fanów upatruje w Reevie ucieleśnienie superbohatera, świętości której nie wolno tykać a już na pewno wara porównywać. Henrego Cavilla, odtwórcy tytułowej roli w filmie Snydera czekało nie lada zadanie. Byłem jednak dobrej myśli, wszak Zack Snyder miał za sobą takie adaptacje jak „The Watchmen” czy „300”. Jak to wyszło w praktyce?

SYMBOLIKA:

Symbolika w filmach Snydera gra bardzo ważną rolę. Nadzieja, to słowo przewodnie tego filmu. To właśnie reprezentuje sobą Kal El. Jest nadzieją swojego biologicznego ojca na przetrwanie swojej rasy, rodu a także symbolu który ów ród reprezentuje, czyli nadzieję. Scena pożegnania Jor Ela wysyłającego swoje jedyne dziecko na Ziemie rozrywa serce na kawałeczki. Jest nadzieją ludzkości na lepsze jutro, uosobieniem boskości(w filmie Clark Kent ma 33 lat, również symboliczna jest scena kiedy to tytułowy bohater odbywa rozmowę z księdzem w kościele). Można by nawet rzec, iż jest biblijnym natchnieniem.

ANTAGONISTA:

Czy wam się to podoba czy nie, stajnia DC Comics posiada najlepszych złoczyńców jakie ludzkie umysły mogły wymyśleć. Sam Batman posiada galerię wrogów, której może pozazdrościć cały komiksowy światek. Jedną z takich postaci jest generał Zod. Kiedy wiemy, że zła postać jest dobrze wykreowana? Kiedy naprawdę wierzy mocno w to co robi oraz kiedy my widzowie również zaczynamy to w pewnym stopniu rozumieć jego postępowanie. Nie robi rozwałki tylko dlatego, bo tak.
Miłość Zoda do swojego zatraconego Kryptonu oraz niepohamowana chęć odtworzenia go na Ziemi, jest celem uświęcającym wszelkie środki. Nic, ani nikt nie stanie mu na drodze.

SCENY AKCJI/WALKI:

Chyba wszyscy, ci którzy kochają bądź nienawidzą Snydera stwierdzą, że facet jest mistrzem kinematografii. Sceny walki w „Człowieku ze stali” powinny być wyświetlane studentom na uniwersytetach w kategorii: „tak to się dzieci robi”. Jeśli scena pierwszego lotu Supermana nie przykleja banana na ludzkie usta, to coś musi być z tym człowiekiem po prostu nie tak. Bitwa w Smallville, czy główna batalia Supermana z Zodem to ukoronowanie tego filmu. Czuć tu każde uderzenie. Widz ma wrażenie niemalże uczestnictwa w zwarciach bohaterów.

ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA:

Hans Zimmer, najwspanialszy obecnie żyjący kompozytor filmowy naszych czasów. Czy naprawdę trzeba pisać coś więcej?

TRAGIZM SUPERMANA:

Tak tak, dobrze przeczytaliście. Superman w tym filmie to postać tragiczna. Utrata planety, biologicznych rodziców a następnie swojego ojca zastępczego…i tu się na chwilkę zatrzymajmy. Wiele osób miało zastrzeżenia co do poglądów taty Kenta. „Prawdziwy tata Kent nigdy by nie powiedział synowi tego czy tamtego. A już na pewno nie kazałby się nie ratować w scenie gdy miasteczko nawiedziło tornado.” Owszem, zgodzę się, iż poglądy Jonathana Kenta mogły być kontrowersyjne, lecz ja jako ojciec, całkowicie je rozumiem. Kent senior chciał chronić swojego syna za wszelką cenę, nawet za cenę cudzego czy swojego życia. Wierzył, że świat nie jest gotowy na kogoś, kto by w wielu oczach uchodził za symbol boskości. Patrząc z perspektywy kochającego ojca, wiedział że z dniem gdy moce Clarka wyjdą na jaw, ich spokojne życie dobiegnie końca, a ktoś „ważny” zapuka pewnego dnia do drzwi aby zabrać mu syna. Jakże miał on rację…
Aha! I jeszcze jedna rzecz: „Superman nie zabija!”. Końcowa scena kiedy (uwaga spoiler) Clark zabija Zoda. Ludzie zapominają, że Superman był w tym filmie Supermanem zaledwie kilka dni. Brakowało mu doświadczenia gdy po drugiej stronie narożnika miał przed soba genetycznie wyhodowanych żołnierzy. Niby co miał zrobić? Nie zabijać Zoda, który chciał unicestwienia całej planety? Klasyczny wybór postaci tragicznej, i tak źle, i tak źle.

Mam nadzieję, iż powyższy tekst sprawi że chociaż niektórzy widzowie zasiądą z innym nastawieniem do kolejnego seansu „Człowieka ze stali”, który zdaje się z czasem, jak wino, tylko zyskiwać. A może po prostu tu leży „problem” Synydera, może jego filmy zbyt bardzo wyprzedzają jego epokę?