"Diuna: Proroctwo" - niby dobrze, ale czy na pewno? Recenzja serialu.
"Diuna: Proroctwo" to produkcja HBO, która próbuje wypełnić lukę między wizją Denisa Villeneuve'a a potrzebą dalszego eksplorowania uniwersum stworzonego przez Franka Herberta. Niestety, choć twórcy starali się tchnąć w serial życie poprzez polityczne intrygi, zakulisowe walki o władzę i rozwinięcie genezy Zakonu Bene Gesserit, finalnie "Proroctwo" zdaje się być jedynie cieniem swojej kinowej poprzedniczki.
Rozczarowanie potencjałem
"Diuna: Proroctwo" to serial, który miał wszelkie predyspozycje, by stać się jednym z flagowych projektów HBO – od bogatego materiału źródłowego, przez spektakularne filmy Denisa Villeneuve’a, aż po doświadczoną ekipę produkcyjną. Niestety, zamiast odważnej i wyrazistej opowieści, dostaliśmy produkt o rozmytej tożsamości, który nie spełnia oczekiwań ani fanów literackiego uniwersum Franka Herberta, ani widzów oczekujących nowej "Gry o tron" w kosmosie.
Rozmach wizualny, ale bez ducha
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to imponująca scenografia i kostiumy. Serial wiernie naśladuje estetykę znaną z wielkiego ekranu – monumentalne wnętrza, surowe krajobrazy i dopracowane szczegóły kostiumów wprowadzają nas w znajomy świat. Jednak to tylko powierzchnia. Brakuje głębi, która ożywiłaby te lokacje. Filmowa Diuna zachwycała rozmachem, budując atmosferę tajemniczości i monumentalności, natomiast serial zdaje się odhaczać kolejne elementy świata bez dbałości o ich znaczenie dla historii czy emocji widza.
Fabuła bez tempa i wyrazistości
Największym problemem "Proroctwa" jest jego narracja. Widzowie są wrzuceni w skomplikowany świat pełen politycznych intryg, ale brak wyrazistego punktu odniesienia – centralnej postaci lub wątku – sprawia, że opowieść szybko się rozmywa. Twórcy przedstawiają losy wielu bohaterów, ale nie poświęcają im wystarczającej uwagi, by widz mógł zaangażować się emocjonalnie. Wątki, które mogłyby być interesujące, zostają potraktowane powierzchownie lub giną w nadmiarze innych wydarzeń. Przykładem jest potencjalnie fascynująca relacja między siostrami Valyą i Tulą Harkonnen, która w zamierzeniu miała być emocjonalnym filarem opowieści, ale została sprowadzona do kilku schematycznych scen.
Ambicje kontra wykonanie
Serial próbuje balansować między byciem prequelem Diuny, a samodzielną opowieścią. Niestety, te ambicje często przerastają możliwości produkcji. Twórcy czerpią garściami z filmowej estetyki, ale brakuje im środków (chyba budżetowych i kreatywnych), by dorównać rozmachowi i głębi kinowego uniwersum. W efekcie serial sprawia wrażenie imitacji – dobrze wyglądającej, ale pozbawionej ducha oryginału.
Podobnie jak w filmach, tempo akcji jest powolne, co nie byłoby problemem, gdyby towarzyszyła temu fascynująca narracja. Niestety, w "Proroctwie" powolność nie buduje napięcia ani emocji. Zamiast tego fabuła staje się rozwlekła i nużąca. Brakuje również wyrazistych konfliktów, które mogłyby podsycić napięcie – intrygi polityczne są raczej umowne, a wiele postaci działa w oderwaniu od głównego nurtu fabuły.
Elementy, które ratują produkcję
Serial nie jest jednak całkowitą porażką. Najmocniejszymi punktami są kreacje Emily Watson i Olivii Williams jako Valyi i Tuli Harkonnen. Ich relacja – choć niedostatecznie rozwinięta, ratuje niektóre sceny serialu. Podobnie Travis Fimmel jako Desmond Hart wprowadza do serialu nutę tajemnicy i charyzmy, choć jego postać również pozostaje słabo zarysowana.
Dobre wrażenie robią wizje i retrospekcje, które przybierają oniryczny i momentami horrorowy charakter. Te fragmenty pokazują, że twórcy potrafią stworzyć klimat, ale niestety nie wykorzystują tego potencjału w całości.
... będzie kolejny sezon
Z oficjalnej informacji podanej przez biuro prasowe HBO (całość do przeczytania tutaj) dowiadujemy się, że będzie kontynuacja serialu, a w jego drugim sezonie otrzymamy rozwinięcie i dalszy bieg historii.
Sarah Aubrey, Head of Max Original Programming: "Serial oczarował widzów na całym świecie dzięki wizji showrunnerki i producentki wykonawczej Alison Schapker, która będzie nadal przewodzić tej niezwykłej opowieści o prawdzie i potędze. Jesteśmy niesamowicie wdzięczni naszym partnerom z Legendary oraz wspaniałej obsadzie i ekipie za ich służbę dla Imperium. Cieszymy się, że możemy ponownie współpracować z tym zespołem, aby zobaczyć co jeszcze ma w zanadrzu”.
Jason Clodfelter, Legendary’s President of Television: "Nowy sezon pozwoli nam na kontynuację tej stworzonej z niezwykłym rozmachem serii, która oczarowała widzów na całym świecie. Nie możemy się doczekać ponownej współpracy z HBO i Alison Schapker, jej zespołem oraz obsadą i ekipą, która z wielką pasją ożywiła ten światowej klasy materiał źródłowy Briana Herberta i Kevina".
Mocne strony serialu
- Realizacja wizualna: Podobnie jak filmy Villeneuve'a, "Diuna: Proroctwo" imponuje scenografią i kostiumami. Lokacje, takie jak Wallach IX czy Salusa Secundus, mimo ograniczonego budżetu, zachowują charakter brutalistycznego, surowego uniwersum Herberta. Kostiumy, zwłaszcza te noszone przez księżniczkę Ynez, to prawdziwa uczta dla oka.
- Obsada: Emily Watson (Valya Harkonnen) i Olivia Williams (Tula Harkonnen) tworzą wiarygodny duet napędzany ambicją, lojalnością i moralnymi dylematami. Travis Fimmel jako Desmond Hart przyciąga uwagę swoją charyzmą, choć jego postać bywa narracyjnie oderwana od głównego wątku.
- Rozwinięcie historii Bene Gesserit: Serial w interesujący sposób wprowadza początki Zakonu, pokazując, jak jego członkinie manipulują władcami galaktyki, by zabezpieczyć przyszłość ludzkości. Wątek ten daje poczucie spójności z szerszym uniwersum "Diuny".
Słabe strony serialu
- Scenariusz: Brak wyrazistego głównego bohatera powoduje, że widz nie ma punktu zaczepienia. Historia rozgrywa się z perspektywy zbyt wielu postaci, przez co trudno się emocjonalnie zaangażować. Dodatkowo dialogi bywają banalne, a intrygi polityczne sprowadzone są do schematów znanych z innych produkcji.
- Brak tożsamości: "Proroctwo" wygląda jak budżetowa wersja filmów Villeneuve'a, próbując jednocześnie naśladować estetykę "Gry o tron". W efekcie serial balansuje między epicką space operą a generycznym science fiction, tracąc własny charakter.
- Niedostatki fabularne: Rozwlekłe tempo akcji i niewystarczające rozwinięcie kluczowych wątków sprawiają, że narracja dryfuje w próżni. Wątki rodzinne rodu Corrino, choć intrygujące wizualnie, przypominają bardziej rozpustne intrygi znane z Siedmiu Królestw niż fascynującą, intelektualną grę typową dla prozy Herberta.
- Niewykorzystanie potencjału uniwersum: Choć serial miał szansę pogłębić elementy świata, które filmy pominęły, np. Gildię Kosmiczną, ogranicza się do konfliktu między Bene Gesserit a rodem Corrino. Skala galaktyczna imperium jest ledwie zarysowana, co pozostawia uczucie niedosytu.
Podsumowanie
"Diuna: Proroctwo" to przykład produkcji, która miała być wielka, ale nie udźwignęła ciężaru własnych ambicji. Widać, że twórcy próbowali nawiązać do epickiego stylu serii filmów Diuna, ale zabrakło im pomysłu na oryginalną, angażującą narrację. Serial pozostawia wrażenie niedosytu i rozczarowania – szczególnie dla tych, którzy oczekiwali nowego spojrzenia na uniwersum Herberta.
To produkcja, która być może znajdzie swoich fanów wśród najbardziej oddanych widzów Diuny, ale dla szerszej publiczności może okazać się zbyt przeciętna, by przykuć uwagę na dłużej. Może kolejne odcinki lub przyszłe sezony przyniosą poprawę, ale na razie "Diuna: Proroctwo" jest bardziej ciekawostką niż obowiązkową pozycją w świecie seriali science fiction.
Zdjęcia w artykule pochodzą z informacji prasowych: https://prasa.wbdpoland.pl/